Miałyśmy okazję uczestniczyć w Grudziądzkiej Wiośnie Teatralnej, ale najlepiej zobrazuje to recenzja  p.Ewy  Podgajnej:

Anna Augustynowicz, która przyzwyczaiła nas do świetnych inscenizacji współczesnych dramatów nurtu tzw. nowego brutalizmu, była ostatnią osobą, którą posądziłabym o wyreżyserowanie niewielkiej książeczki Erica-Emmanuela Schmitta „Oskar i pani Róża”.

Wydawało się, że wzruszająca do łez lektura listów, które umierający na białaczkę dziesięcioletni chłopiec pisze do Pana Boga, nie może stać się dla niej terenem teatralnych poszukiwań. Tymczasem okazało się, że charakterystyczny styl inscenizacyjny Augustynowicz doskonale sprawdził się przy tym tekście, a wręcz uwiarygodnił go.

Świadomy zbliżającej się śmierci Oskar, za namową starej wolontariuszki pani Róży, podejmuje pewien rodzaj gry w życie – każdy kolejny dzień traktuje jako kolejne dziesięciolecie. Dzięki tej zabawie ma szansę w przeciągu najbliższych dni przeżyć całe życie, poznając smak przyjaźni, miłości, małżeńskiej odpowiedzialności, wybaczenia, starości. Dochodzi do kilku filozoficznych stwierdzeń, wreszcie zgłębia sens życia.

Kapitalnym zabiegiem inscenizacyjnym jest w tym spektaklu rozdzielenie tekstu nie tyle na dwie tytułowe role, ile na dwa głosy aktorów. Tym samym Anna Januszewska, choć wygląd każe nam kojarzyć ją z ciocią Różą, gra nie tylko dojrzałą i mądrą kobietę, która pomaga przeżyć ostatnie dni umierającemu chłopcu, ale też owo poznające życie dziecko. Wojciech Brzeziński nie udaje dziesięcioletniego chłopca, w jego postaci jest tyleż samo dziecięcych emocji, co rozumu dojrzałego człowieka (wszak dziecko chowa w sobie natura każdego z nas). Pod maską nałożonej na twarz bieli oboje skrywają poczucie samotności, bezradności, zagubienia.

Wszystko rozgrywa się w przestrzeni szpitala – wykreowanego przez wyłaniający się z ciemności rząd łóżek stykających się ze sobą oparciami, ustawionych jedno za drugim od widowni w głąb sceny. Łóżka pooddzielane są od siebie przezroczystymi ścianami, co stwarza efekt ciągnącego się łańcucha boksów. Przerwy między prezentacją kolejnych listów Oskara wypełnia transowa muzyka (czasem walc), w rytm której aktorzy przechodzą do kolejnych „komórek”. „Zasiedlając” kolejne wydzielone ścianami przestrzenie, przekraczają granice, pokonują kolejne etapy na drodze swojej życiowej inicjacji. Dwunastego dnia Oskar dociera do łóżka ostatniego, zamykającego ów rząd i umiera.

Książka Schmitta jest pięknym i mądrym traktatem filozoficznym o sensie życia, ale powierzenie narracji chłopcu, który o przeżyciach ostatnich dni opowiada z nieprawdopodobną jak na jego wiek refleksyjnością, czyni z niej nie do końca szczerą powiastkę filozoficzną, nieco efekciarsko bazującą na współczuciu dla chorego dziecka. Siłą inscenizacji Augustynowicz jest to, że nie poprzestała na wiernej adaptacji tekstu, ale z matematyczną precyzją zbudowała na scenie jego teatralną metaforę.

Powstał piękny i mądry spektakl, ze świetną scenografią, muzyką, aktorstwem, który niekoniecznie wyciska morze łez (choć do programu w kształcie koperty włożona jest chusteczka) za to dotyka w nas prawdy życia.

 

Fotogaleria